Playlist

niedziela, 2 marca 2014

Miłość bezdomnych

  Trwał mroźny, styczniowy dzień. Daniel i Sara, wiele już przeszli w ciągu swego trzydziestopięcioletniego życia, lecz takiej zimy jeszcze nie widzieli. Zamarznięty śnieg pokrywał każdą wolną powierzchnię krajobrazu, ogromne sople zwisały z dachów pobliskich domów, a zimne powietrze gryzło twarze i dłonie przechodniów.
  Zakochani, idąc śliskim chodnikiem, spoglądali w mijane okna. Widzieli w nich opatulone kocami dzieci, skaczące po łóżkach. Dorosłych przygotowujących dla siebie gorącą kawę. Pracowników, siedzących przed komputerami. Z zazdrością wpatrywali się w ludzi, znajdujących się po drugiej stronie szyb. Oni wszyscy mieli coś, o czym Daniel i Sara mogli jedynie marzyć. Posiadali dom.
  Para już od ponad dwóch lat zmagała się z życiem na ulicy. Nie mieli żadnych środków do życia. Nikt nie chciał ich zatrudnić. Włóczyli się chodnikami i żebrali o pieniądze, aby przeżyć.
  W tym roku pogoda okazała się nadzwyczaj surowa. Daniel, który od zawsze odznaczał się słabym zdrowiem, z trudem walczył z chorobami, które go atakowały. Wyziębiony i głodny, z dnia na dzień tracił nadzieję. Gdyby tylko nie było przy nim ukochanej, już dawno by się poddał.
  Na początku lutego, mężczyźnie trudno już było ustać o własnych siłach. Był zbyt schorowany. Pewnego dnia upadł na ziemię w pewnej wsi i nie potrafił się podnieść. Wątła Sara nie miała siły, aby mu pomóc. Z przerażeniem wpatrywała się w swojego partnera i roniąc jedną łzę, po drugiej, próbowała unieść go z ziemi. Jej wysiłki były jednak zbędne. Nie było szans, aby samotnie podniosła tak wysokiego mężczyznę. Gdy doszła do wniosku, że nic nie wskóra, położyła się na piersi Daniela i wtuliła się w jego kościste ramiona.
  Rankiem, następnego dnia, pewna kobieta szła wiejską dróżką, do pracy. W połowie drogi natknęła się na dwójkę młodych ludzi, tulących się do siebie na zmarzniętej ziemi. Nie widząc ich twarzy, z uśmiechem zaczęła prosić ich o wstanie, gdyż zagradzali jej drogę. Nikt jej jednak nie odpowiedział. Przekroczyła młodych i spojrzała na ich twarze. Mężczyzna był posiniaczony, miał zapadnięte policzki i blade usta. Pokrywała go cienka warstewka śniegu. Twarz kobiety zdobiły strugi lodu. Być może były to jej łzy.
  Uśmiech zszedł z twarzy pani, która natknęła się na tę dwójkę. Przerażona, zakryła usta dłonią i zadzwoniła na policję. W drodze na komisariat trzęsły jej się ręce. Już do końca życia, w jej umyśle pojawiać się będzie wizja zmarłych zakochanych. Takich samych, jak ludzie, którzy nieraz odwiedzali ją w pracy i prosili o kilka groszy. Takich samych, jak tych, którym za każdym razem odmawiała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz