Playlist

środa, 12 marca 2014

Być może

  Biegłam przed siebie, nie zważając na to, iż nie znam okolicy w której się znajduję. Pierwszy raz od ponad miesiąca wyszłam poza teren domu. Pierwszy raz od czasu, gdy zaginął mój narzeczony. Deszcz moczył mi włosy więc naciągnęłam na głowę kaptur.
  Rozglądałam się wokół siebie z szeroko rozwartymi oczami.
  Jakaś para całowała się w bramie. Kobieta unosiła delikatnie jedną nogę, a obejmujący ją mężczyzna gładził opuszkami palców jej plecy. Byli mokrzy, lecz nie zwracali na to uwagi.
  Poczułam jak słone łzy skapują na mój podbródek. Na szczęście, krople deszczu i zapadający zmierzch doskonale je maskowały.
  Biegłam dalej. Po dłuższej chwili zauważyłam jak rozentuzjowana dziewczyna w czerwonym płaszczu rzuciła się w ramiona chłopaka, wysiadającego z autobusu. Przy jego nogach stały stosy walizek.
  Uświadomiwszy sobie, że Miłosz- mój ukochany, prawdopodobnie już nigdy nie uśmiechnie się do mnie i nie weźmie w swoje ramiona, poczułam, że na powrót pęka mi serce.
  Przyśpieszyłam. Potrąciłam ramieniem jakiegoś mężczyznę, który prawdopodobnie chciał zapytać mnie o drogę. Zrobiło mi się trochę żal, gdy posłał mi zdziwione spojrzenie, dotykając przy tym dłonią obolałego miejsca. Mimo wszystko biegłam dalej.
  Usiadłam na jakiejś ławce przy latarni. Moje spodnie przemokły na wskroś, gdy sadowiłam się na lodowatej belce, lecz zignorowałam to. Oplotłam ramionami przykurczone nogi i schowałam twarz między kolanami.
  Nagle czyjaś dłoń pogładziła mnie po plecach i zaczęła rozczesywać palcami splątane loki.
  Nie ruszając się, spróbowałam zidentyfikować siedzącą obok osobę. Rozmiar dłoni, zapach dezodorantu, delikatne ruchy. Znałam tego człowieka. Nie był to mój najdroższy, zaginiony chłopak, lecz były, dobry przyjaciel.
  Podczas gdy męska dłoń przesuwała się po moim kręgosłupie, powoli zaczynałam dopuszczać do siebie myśl, która tkwiła cały czas ukryta w najskrytszych zakamarkach mojego umysłu.
  Dotychczas myślałam, że umarłam, gdyż to Miłosz był moim życiem. Czułam się opuszczona i samotna. Wiedziałam, że sama nie dam rady się podnieść. Starałam się jednak nie myśleć, że ktoś kiedyś może pozwolić mi odrodzić się na nowo. Wyremontować ruiny, które po mnie zostały. Teraz powoli zaczynałam rozumieć, że może nie teraz, lecz kiedyś, siedzący przy mnie przyjaciel pomoże mi. Z pewnością nie w pełni i nie w tak cudowny sposób w jaki robiła to moja miłość, lecz jednak...
  Jednak mimo wszystko w moim sercu powoli zaczynała kiełkować nadzieja.
  Być może nie był to jeszcze koniec.

4 komentarze:

  1. bardzo fajny wpis, bardzo dobrze si,ę to czyta :)
    pozdrawiam serdecznie

    http://malaczarnablogg.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję za zwrócenie mi uwagi na błąd, mam przynajmniej pewność, że ktoś to przeczytał :3
    przeczytałam to, co napisałaś i szczerze powiedziawszy najpierw skojarzyło mi się z prologiem pewnej książki~ jeju, strasznie podoba mi się motyw kiełkującej nadziei. mimo wszystko, po śmierci najbliższych, nie wolno nam się poddawać ani robić tego samego, na pewno by sobie tego nie życzyli.
    chyba znalazłam sobie nową blogową autorkę opowiadań :3
    hoesaek-haneul.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie napisałaś! *.*

    unnormall.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam prośbę,czy możesz poklikać mi w kilka linków tutaj http://daquerre.blogspot.com/2014/03/moje-propozycje-na-wiosne-2014-ze.html Bedę niesamowicie wdzięczna :)

    OdpowiedzUsuń